Na początku był … Szymon. Już od 2-go USG wiedzieliśmy, że to on. Wszystko było takie pewne, słodkie i radosne. A potem miałam zatrucie ciążowe. I tygodnie w szpitalu, gdzie wszyscy wokół mnie rodzili i wychodzili z dziećmi do domu. A ja czekałam. I zastanawiałam się dlaczego to mnie dotknął ten problem. Przecież dbałam o siebie. Zdrowo się odżywiałam. Byłam pod stałą opieką specjalisty. Nie paliłam, nie piłam, nie używałam życia (w najgorszym tego słowa znaczeniu). Cała byłam wyczekiwaniem. WRESZCIE urodził się, a właściwie … przyszedł na świat (cesarka) i kolejny tydzień w szpitalu – żółtaczka. Potem kilka dni w domu i … Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka. I wyrok – sepsa. Łzy, rozpacz, walka, miesiąc w szpitalu. I do domu. I koniec? Nie, rehabilitacja – wzmożone napięcie mięśniowe. Miesiąc spotkań z rehabilitantem, który na moich oczach krzywdził dziecko dla jego dobra.


Dziś staramy się o tym zapomnieć. Szymon jest lekiem na całe zło. Ale … ja stale zastanawiam się gdzie popełniłam błąd. Dlaczego te doświadczenia stały się naszym udziałem.


Ten blog dedykuję mamom, które dziś czekają, albo, które już się doczekały, ale zadają sobie podobne do moich pytania. Wspólnie odpowiemy na nie. I pewnie rozwiążemy niejeden dylemat.